Nowy rok (2025)
Witajcie w nowym roku! Jak widać jeszcze nadal żyję...
Nowy rok, stary ja
Wbrew wnioskom jakie można by wyciągnąć z mojego poprzedniego postu, jeszcze nadal żyję, aczkolwiek nadal nie mam w sumie ani nic ciekawego do napisania tutaj, ani nie mam nawet za dużo motywacji, żeby cokolwiek robić.
Ostatnie pare miesięcy (to jest ostatnie 2 miesiące poprzedniego roku i pierwsze 2 miesiące tego roku) spędziłem pracując bardzo dużo będąc na wyjazdach służbowych. Dopiero niedawno udało mi się wreszcie wrócić (być może na dłużej), aczkolwiek nawet po powrocie ilość pracy wcale nie jest mniejsza. Wprawdzie sytuacja wydaje się trochę stabilizować, ale nie jest jeszcze nadal idealna.
Przez ilość i tępo pracy jakie musiałem utrzymywać przez ostatnie miesiące, muszę przyznać, że na razie nie jestem zbytnio zmotywowany do pracowania nad jakimkolwiek moim własnym projektem (i nie moim w sumie też)... Wprawdzie starałem się zająć dalej moim systemem do gry sieciowej (którego test był opublikowany jakiś czas temu, chyba ok 2 posty wcześniej), ale nie czuję się na razie na siłach żeby moja praca przyniosła jakiekolwiek istotne postępy (przynajmniej na razie, ale mam nadzieję, że jeszcze wrócę do pracy nad nim).
Z bardziej optymistycznych rzeczy, niby zostałem doceniony w pracy dzięki mojemu wysiłkowi i kupiłem sobie kilka fajnych rzeczy które mi się podobały (czego w sumie nie robię za często, bo po prostu staram się nie wydawać pieniędzy na rzeczy których tak naprawdę nie potrzebuje, a w sumie nie jestem bardzo wymagający i nie potrzebuję zbyt wiele), ale w sumie nadal nie jestem zbytnio zadowolony czy szczęśliwy...
W sumie, wszystko zgodnie z nagłówkiem "nowy rok, stary ja". I to do tego dosłownie. Mój okres młodości dobiega już raczej do końca. Nie jest to niby jakaś nagła radykalna zmiana, ale jednak skłania do pewnych przemyśleń. Jak to mówią "kryzys wieku średniego", heh, chociaż nie wiem czy to właśnie to w moim wypadku. Tak czy inaczej, tak to mniej więcej wygląda, bo po prostu zaczyna się zdawać sobie sprawę z tego, że to co było już nie wróci, a to jest tym gorsze, że ja akurat jestem bardzo nostalgiczny i zwykle to co działo się kiedyś, wspominam lepiej, niż w czasie kiedy rzeczywiście to przeżywałem. Być może wypadało by wreszcie zacząć zachowywać się bardziej poważnie i na serio? Tylko że bycie dorosłym i zachowywanie się jak dorosły jest, hmm, nudne...
Dodatkowo nie pomaga mi wcale fakt, że jestem raczej bardzo introwertyczną osobą. Nie mam zbyt wielu znajomych, w sumie od czasu kiedy skończyłem chodzić do szkoły, nie spędzałem już raczej czasu z nikim pomijając pracę. Miałem przyjaciela, z którym lubiłem pisać i zawsze mnie pocieszał (czy to bezpośrednio, czy też tylko tym, że coś ode mnie chciał, albo się wygłupiał, ale zawsze dzięki temu zapominałem o moich zmartwieniach i nie myślałem tyle o przyszłości), ale niestety On też mnie już nie pocieszy, bo zginął jakiś czas temu. To jeszcze bardziej mnie smuci. Jak by tego wszystkiego było za mało, to dodatkowo jeszcze niedawno straciłem też mojego psa. Ehhh, sam już nie wiem, niby nadal żyję, ale czy ja wiem czy chcę...
Swoją drogą ostatnia myśl skłaniała mnie też do innych rozważań, takich które na pewno były już rozpatrywane wielokrotnie przez wiele innych mądrzejszych osób. Czy po śmierci coś nadal jest? Moim zdaniem (chociaż chciałbym się mylić), raczej po śmierci nic nie ma. Natura jest bardzo bezlitosna i wydaje mi się, że najbardziej prawdopodobne jest, że nie ma nic po śmierci, po prostu przestaje się istnieć. Chciałbym się mylić, bo jeśli po śmierci nic nie ma, to znaczy, że nie będę miał okazji nigdy już spotkać mojego przyjaciela i nie zapytam się go co on zrobił i czemu... Natomiast wydaje mi się, że tak samo jak prawdopodobne jest, że po śmierci nic nie ma (tzn. nie ma magicznego miejsca gdzie się przebywa, zakładam, że życie = możliwość doświadczania różnych rzeczy, po śmierci niczego się po prostu już nie doświadcza, więc nic nie ma), tak równie prawdopodobne jest, że być może kiedyś w przyszłości będziemy żyć jeszcze raz. Zastanówcie się nad tym, skoro nasze życie w sumie zaczyna się z nicości (tzn. nie żyjemy i nagle zaczynamy), to znaczy, że w sumie po śmierci wracamy do samego początku, znowu nas nie ma i znowu możemy nagle zacząć istnieć, tak samo jak za pierwszym razem. Tak przynajmniej mi się wydaje i ma to jakiś sens. Jako optymistyczny akcent mogę dodać, że osoba która nie żyje i nie istnieje, nie jest w stanie niczego doświadczać, tak więc nie doświadcza też upływu czasu, dlatego niezależnie od tego czy kolejny raz będzie żyła za rok, czy za 100 tyś. lat, dla takiej osoby nie ma to znaczenia, będzie to dla niej zaledwie jak mrugnięcie oka.